Androgyn, czyli połowa i całość

Kiedy mówimy o swoim mężu lub żonie, wciąż jeszcze używamy romantycznego określenia „moja druga połowa”. Jak wiele określeń, którymi posługujemy się na co dzień nie myśląc przecież o ich źródłach, tak i ono posiada długą historię. A jest to historia zasługująca na uwagę – cóż bowiem może być bardziej związane z kondycją ludzką, niż obrazy i mitologemy, które mówią nam o czymś, co dotyczy wszystkich, jak Narodziny czy Śmierć? No i – małżeństwo.

Hermafrodyta, czyli androgyn (rzeźba z Luwru) posiada cechy płciowe obu płci. To wedle mitu syn Afrodyty i Hermesa. Ten typ figur spełniał jakąś rolę w obrzędach weselnych, dziś trudno dociec jaką. Fot. za Wikipedią

Powiedzmy na początku o obrazie androgyna. Mity i ikonografia pochodzące z pradawnych czasów to nic innego, jak wyrażanie pewnych intuicji za pomocą określonych, często biologicznych, znaków i symboli. Niektóre z nich miały nieść w sobie głęboką myśl ontologiczną o boskości zawierającej w sobie wszystko. Byt doskonały, boski zawiera bowiem w sobie wszystko – zatem również to, co wydaje się w formach przejawionych tak zróżnicowane, jak kobieta i mężczyzna. Tak wyraziście wydawałoby się spolaryzowane bóstwa, jak Wielkie Boginie Matki z jednej strony  i ich Boscy Małżonkowie z drugiej, nieraz mieli cechy obojnacze. Przeświadczenie o Jedności bóstwa prowadziło do ukazywania boskich małżonków jako Jednej Osoby, jak np. w obrazie indyjskiej boskiej pary Kali i Śiwy. Inny mit indyjski opowiada, jak Pradżapati zapragnął stworzenia i „stał się wielki jak kobieta i mężczyzna złączeni w uścisku”. Indyjska Bogini Matka Prithivi także ma cechy obojnacze. Ba, miała je na niektórych wizerunkach nawet arcyżeńska, zdawałoby się, postać Wielkiej Bogini z Bliskiego Wchodu – Astarte.

Astarte, VII w. p.n.e. Muzeum Narodowe w Madrycie. Fot. Luis Garcia

Wiele starożytnych tekstów opowiada też o pierwotnej ludzkiej androgyniczności, na wzór boskiej. W pewnych mitach pierwszym człowiekiem był Androgyn albo też Pierwsi Ludzie są jakby „podwojeniem” siebie – istotami bliźniaczymi. Ba, w niektórych tekstach rabiniackich twierdzi się, że Adam i Ewa razem była to istota androgyniczna, którą rozdzielił dopiero Bóg… Mit o naszej pierwotnej kondycji jako androgynicznych istot zachował się jeszcze w Uczcie Platona.

Jest pewna opowieść grecka dotycząca Tejrezjasza, znanego może czytelnikom greckich mitów. Był on niewidomym wieszczkiem, ale zanim nim się stał, spotkała go przygoda, w której przebija prastara myśl o dopełnianiu się czy swoistej „przemienności” pierwiastka żeńskiego i męskiego. Gdy Tejrezjasz szedł kiedyś przez las, natknął się na dwa spółkujące ze sobą węże, wetknął pomiędzy nie swą laskę wędrowca, a wtedy natychmiast został przemieniony w kobietę – i w tej postaci żył wiele lat! Kiedy ponownie odwiedził las, historia powtórzyła się, tyle że teraz został na powrót obdarzony męską postacią. To tak, jakby Tejrezjasz, aby zostać wieszczem i znać „wszystkie sprawy” musiał poznawać świat zarówno od strony męskiej, jak i kobiecej – bo tylko wtedy można ogarnąć całość. Ale jest jeszcze coś. Orficy wierzyli, że to sama Wielka Bogini przemieniła się w węża, by połączyć się z prastarym, kosmicznym Wężem Ofionem, który otacza świat, zaś z ich związku powstało kosmiczne Jajo Świata, które rozłupał bóg słońca Helios, powołując w ten sposób do życia wszystkie rzeczy. Obraz spółkujących węży był więc święty i był tabu. W Grecji przyglądanie się im było zakazane, mężczyzna który złamał zakaz ponosił karę (sic!) – na siedem lat stawał się kobietą. Zupełnie jak Tejrezjasz.

Co ma z tym wspólnego małżeństwo? Wszak jego zadanie to wejście w kontakt z „drugą połową”, wzajemne poznanie, po to, by każdy mógł poznać drugi biegun – i n n o ś ć  drugiej płci, a także by poznać ją w sobie samym. Czyż nie o tym mówił badacz ludzkiej psychiki i ludzkiej kultury C. G. Jung, tworząc teorie animy i animusa?

Zaślubiny jako misteria

O ile obraz androgynicznego bóstwa zawiera w sobie myśl o jedności i łączeniu przeciwieństw, o tyle obraz mitycznych zaślubin, niosąc w sobie równie głębokie treści, akcentuje nieco inne aspekty. Boskie zaślubiny stanowiły prawzór dla zaślubin ludzkich. W świecie greckim były nimi np. zaślubiny Persefony z Hadesem. I nie wykluczone, że tam, w starożytnej Egei i Grecji, musimy szukać prawzorca także dla naszych zwyczajów – na przykład noszenia przez Pannę Młodą welonu. Wszak już w starożytności Pannę Młodą oddawano oblubieńcowi zawoalowaną. Ale dlaczego? Otóż ma to wymiar daleko głębszy, niż byśmy przypuszczali.

Persefona i Hades na tronie. Za: R. Graves, Mity greckie, s. 200. Na marginesie warto dodać, że ich synem był Plutos, bóg bogactwa, co oznacza, że podziemna kraina nie była z gruntu zła, jak w naszych wierzeniach, lecz pełna potencjalnego bogactwa – np. roślin, etc.

W tym miejscu musimy wspomnieć o… misteriach. Nawet i wspomniane przez nas zaślubiny Persefony z Hadesem to nie jakiś jednorazowy akt, choćby i boski, lecz nieustannie żywy symbol przeżywany w społeczności rokrocznie w zgodzie z rytmami Natury oraz stanowiący treść świąt greckich zwanych Anakalypteria. Także w misteriach trackich Kabirów widać symbolikę związaną z kontekstem mitologicznych zaślubin. Grecy uważali, że połączenie się w małżeństwie, które zwali telos gamos, jest wypełnieniem i punktem szczytowym inicjacji, i że święto misteriów oraz święto zaślubin to właściwie różne formy tego samego tematu i tej samej Tajemnicy. Skąd więc wzięła się zasłona na twarzy Panny Młodej? Welon zwano kalyptra i bystry czytelnik zauważy, że rdzeń tego wyrazu mieści się też w nazwie świąt związanych z zaślubinami Persefony. Rdzeń kal- łączy się ze słowem „Piękna”, a to jeden z przydomków Wielkiej Bogini. Minojska wyspa, dziś zwana Santoryn, kiedyś zwała się Kallysti (Kallisti). No, a kto troszkę zna Homera, skojarzy rzecz z imieniem nimfy, która więziła Odyseusza na wyspie: Kalypso. Coraz bardziej prawdopodobne wydaje się, że Odyseusz brał udział w jakiegoś rodzaju misteriach, w którym doniosłą rolę pełniła kapłanka Wielkiej Bogini. To, że Homer w swych dziełach zebrał wiele przedgreckich elementów, w tym minojskich – to już dla badaczy od dawna oczywiste.

Kobieta z fresku spowita w tzw. namiotkę, czyli welon (kropki). Okres minojski. Wyspa Santoryn, Akrotiri, sala tzw. Xeste 3. Za: N. Maritatos, Art and Religion in Thera…s 78

Na pewnym fresku z Santorynu widać kobietę w welonie, i niektórzy badacze uważają, że był on znamieniem dziewcząt przed inicjacją (N. Marinatos). I choć wiemy, że w kulturach „matriarchalnych” – choć poprawniej powiedzieć „matrocentrycznej” – jak minojska, dziewczęta podlegały rytuałom przejścia, inicjacji, to jednak mamy za mało danych, by mieć pewność, co do sposobu, w jaki przebiegały. Zawsze jednak miały związek z Wielką Boginią. 

Zatem – Panna Młoda: wszak ona dla zewnętrznego świata pojawia się jako obraz wielkiej tajemnicy – Tej, której prawdziwego oblicza nie znamy. Jest jakby formą „wcielenia” Wielkiej Bogini, a welon tę tajemniczość symbolizował. Ale jest jeszcze coś. Panna była w fazie  p r z e j ś c i a  z jednego stanu do drugiego, a skoro tak, z wielokrotną siłą działały w niej siły sacrum – dobrodziejskie, ale i niebezpieczne, zaś welon mógł stanowić swoiste odgrodzenie od potencjalnej groźby, jaką mogła stanowić Panna (zresztą dotyczy to też Pana Młodego). A „od drugiej strony” – zawoalowanej kobiecie zasłona na twarzy mówiła: oto spowija cię ciemność, zagadka, kiedy z niej wyjdziesz, gdy ktoś podniesie zasłonę, urodzisz się na nowo, będziesz innym człowiekiem…

Dawniej małżeństwo nawet w warstwie akcesoriów wyraźnie nawiązywało do misteriów i inicjacji, tajemnicy, sacrum, poetyki mitycznej. Przenoszenie na wyższe piętro „zwykłego”, fizycznego związku dwojga ludzkich istot otwierało nową płaszczyznę. Zaślubiny to jeszcze jedna forma, która wprowadzała ład w życie jednostki, naśladując ład ponadjednostkowy.

Naga kobieta na łożu, płaskorzeźba. Były także takie, które przedstawiają parę. Oto przytoczenie części podpisu: …”Takie figurki mają zapewne związek z ceremonią zaślubin. Tę wykonano chyba w Elamie ok. 1750 r. p.n.e.” Za: Roaf Mezopotamia, s 130. Może były one używane w ceremoniach tzw. świętych zaślubin?

Ale trzeba jeszcze powiedzieć o specyficznej formie zaślubin – o doskonale znanej badaczom starożytności instytucji „świętych zaślubin”, tzw. hieros gamos. Tu „świętość” zaślubin ma inne nieco znaczenie niż „świętość” ślubu, o którym powiedzieliśmy wyżej. Hieros gamos bowiem to nie był ślub łączący odtąd życie dwojga ludzi. Hieros gamos był aktem seksualnym wpisanym w kontekst sacrum, by tak rzec – „globalnie”, był w swej istocie aktem  założycielskim w tym sensie, że odtwarzał boskie złączenie się Boga i Bogini, dając na nowo płodność, urodzaj, rozkwit. W Atenach w czasie świąt zwanych Antesteriami, kiedy zbierano winogrona, zboże dojrzewało na polach i rozkwitały kwiaty, odbywały się radosne święta, w trakcie których Dionizos w osobie głównego archonta łączył się ze swą małżonką. Archont czyli kapłan był w Atenach, gdzie monarchii nie było już przecież od dawna, był zatem osobą, która mimo upływu lat zachowała tytuł  „króla” i w której przetrwał splendor władzy sakralnej pradawnych królów-kapłanów. Takich, jakimi byli np. w Sumerze. Gdy w Sumerze zbliżał się Nowy Rok i trzeba było „odnowić” czy inaczej na nowo ustanowić świat, w komnacie zikkuratu, ozdobionej zieloną roślinnością królowa, namiestniczka Wielkiej Bogini łączyła się w seksualnym akcie z królem, namiestnikiem Boskiego Małżonka. Ale kto wie, czy nie można by sięgnąć jeszcze głębiej w przeszłość w poszukiwaniu genezy „świętych zaślubin”? Cóż bowiem widzimy na plakietce z najstarszego (prócz Jerycha) miasta świata Çatal Hüjük: oto po jednej stronie złączona w miłosnym uścisku para, po drugiej – ta samą postać kobieca z dzieckiem. Mówimy tu o… VII tys. p.n.e. Cóż, czy plakietka ta rzeczywiście ukazuje „święte małżeństwo” nie wiadomo, ale jest to bardzo prawdopodobne. 

Plakietka z Catal Hujuk. Fot. za: A. Baring i J. Cashford, The Myth of the Goddess, s. 92

W innych nieco kontekstach, choć mających wiele wspólnego z sumeryjskimi „świętymi zaślubinami” (choćby wiarę, nieco magiczną, że dzięki ludzkim działaniom pobudzi się do działania Naturę) ujawnia się sens niektórych zwyczajów ludowych. Nieoceniony Eliade pisze, że w wielu krajach, gdy zbliża się wiosna, urządza się specyficzne uroczystości: zawody, które wyłaniając najsilniejszego, najlepszego zwycięzcę, miały jednocześnie pobudzić moc drzemiącą w przyrodzie. U naszych sąsiadów Sasów jeszcze w XIX w. 1 maja lub w Zielone Świątki przynoszono z lasu drzewka, którymi strojono domy (tzw. „maik” był przecież znany także u nas), największe zaś pozbawiano gałęzi i ustawiono w centrum wsi. Na górze zawieszano smakołyki, zaś młodzieńcy starali się wdrapać po słupie, by zdobyć je, a co ważniejsze – zdobyć chwałę zwycięscy. Na Śląsku w dniu Zielonych Świątek urządzano wyścigi konne, a tego, który je wygrał zwano „królem” Zielonych Światek, zaś jego wybrankę „królową”. Odbywała się koronacja „króla”, który na czele korowodu przemierzał wieś, potem zaś rozpoczynał tańce. Większość tradycji europejskich zawiera takie i podobne uroczystości majowe mające związek z symboliką małżeństwa. Nie bez głębszych wszak przyczyn zwycięzców w rozmaitych zawodach zwano: Królem i Królową, Panem i Panią, Narzeczonym i Narzeczoną…. W rolniczych społecznościach jeszcze do niedawna zdarzało się, że para młoda łączyła się seksualnie w bruździe na zaoranym polu, by pobudzić siły Natury i stać się żywym obrazem pierwotnego kosmogonicznego związku Nieba („króla”) z Ziemią („królową”). 

Rodzaje, formy i prawa

Wyżej powiedziałam o ideach, „poezji” mitycznej związanej z małżeństwem, teraz więcej uwagi należałoby poświęcić normom społecznym, czyli praktyce.

Wiele łączy nas z Indiami, więcej niż byśmy się spodziewali, zaś wspólnota językowa i obyczajowa sięga wspólnej praindoeuropejskiej przeszłości. Tak też kultury Grecji i Indii mają sporo wspólnych cech. Ot, na przykład zwyczaj wiązania rąk parze młodej (oczywiście to w całym świecie dość rozpowszechniony obyczaj) znany był także w dalekich Indiach, gdzie złączenie prawych dłoni młodej pary było obrzędem symbolizującym zawarcie małżeństwa „w ogóle” i zwano go panigrahana. Obrzęd ten, zaświadczony już w Wedach, był znany wielu ludom indoeuropejskim i przechował się do czasów dzisiejszych – twierdzi badaczka kultury indyjskiej prof. H. Wałkówska (Forma zawierania małżeństw w Indiach starożytnych).

Fot. z Pixabay

W indyjskich zaślubinach istotna była także tzw. ceremonia „siedmiu kroków”, w trakcie której młodzi  trzykrotne okrążali ogień. Ale okazuje się, że nie jest to specyfika Indii – zwyczaj ten znany był też w Rzymie.

A jednak to Indie wydają się wymarzone dla badań związanych z małżeństwem; to istna kopalnia – gdzież indziej zachowały się dokładne opisy obrzędowe dla…. aż ośmiu form zawierania małżeństw?! (W tym cztery bramińskie ortodoksyjne, a cztery tolerowane, ale  wywodzące się ze starszych czasów).

Inaczej niż w starszych kulturach Sumeru, Egiptu, Krety dziewczyna w społeczeństwach Indii i Grecji z epoki, gdy plemiona Indoeuropejczyków dawno już okrzepły w swych nowych ojczyznach, raczej nie miała żadnych praw. Władza ojca w Indiach była tak daleko posunięta, że mógł swe dzieci nawet sprzedać; tak też było w prawie rzymskim. Kobieta całkowicie należała do ojca, a potem do męża. Stąd jeszcze i w naszych czasach podczas ceremonii  ślubnej ojciec prowadził za rękę swą córkę, Pannę Młodą, a gest, jakim pod ołtarzem uroczyście wkładał jej dłoń w dłoń męża to w istocie gest przekazania mu jej pod opiekę. Przecież kobieta ani na chwilę nie mogła być samodzielna – przechodziła bezpośrednio spod władzy ojca i braci pod władzę męża, a potem ewentualnie syna… Jej główna rola zresztą to właśnie urodzić syna.

W niektórych zwyczajach czy zabytkach literackich pojawia się ślad poliandri. W Grecji jeszcze długo po napływie Dorów zachowały się ślady wielomęstwa np. w Sparcie. W Indiach natomiast najsłynniejszym związkiem poliandrycznym był związek księżniczki Draupadi z pięcioma braćmi opisany w  Mahabharacie, ale przecież sporo tropów można wyśledzić w obyczajowości lokalnej, bajkach lub folklorze. Ślady „matriarchatu” zachowały się nawet w księgach prawnych, wzmiankujących np. o formie małżeństwa zwanej gandharva czy o zwyczaju svajamvara. Były one żywe na zachodzie Indii, czyli tam, gdzie Indoariowie idący z północnego-wschodu dotarli najpóźniej; tam, gdzie rozwinął się nie mający nic wspólnego z braminizmem buddyzm i dżinizm; tam, gdzie przetrwały relikty z czasów cywilizacji Indusu.

Fot. Gaurav Kumar, Pixabay. W Indiach często widywało się dziewczyny obwieszone biżuterią; niegdyś biżuteria była jedyną dziedziczoną po matce rzeczą, która należała do niej, nie do męża

Ślub gandharva polegał na absolutnie dobrowolnej umowie, opartej wyłącznie na miłości między dwojgiem ludzi. Kobieta była tu równa mężczyźnie. A wszędzie tam, gdzie zachowały się ślady równości kobiet dopuszczalna było monogamia (nigdy zaś poligamia), dozwolony był rozwód, dzieci nie wchodziły automatycznie do rodu ojca, zaś osobisty majątek kobiety nie dziedziczył po jej śmierci mąż, lecz córka lub dalsza rodzina żony.

Może jedną z najbardziej interesujących pozostałości po czasach, w których kobiety miały wysoki status społeczny i samodzielność jest wspomniana wyżej svajamvara. Zwyczaj ten sprowadzał się do tego, że to kobieta wybierała męża, ba! szukała go, nieraz objeżdżając cały kraj. Co ciekawe, jeszcze wciąż np. u niektórych ludów indonezyjskich to kobieta ma prawo wybierać męża; u indyjskich (ale nie związanych z religią hinduską) Śantalów może wybrańca nawet nagabywać, udać się do niego do domu z prezentami i oświadczeniem, że chce zostać jego żoną, i tkwić tam tak długo, aż zgodzi się ją poślubić. W mitach wyspiarzy Pacyfiku z kolei kobiety samodzielnie wyprawiały się łodziami w poszukiwaniu odpowiednich mężów.

XVIII-wieczna miniatura. Rama i Sita pośrodku. Rama po wypuszczeniu strzały z łuku, czego nikt inny nie zdołał przed nim dokonać łamie łuk. Sita naklada mu jako zwycięscy wieniec. Za: G. Johnson, Indie, s. 55

W toku społecznych przemian zwyczaj svajamvary ulegał zmianom i potem to ojciec dziewczyny organizował zjazdy zalotników. Na takich zjazdach odbywały się przeróżne zawody – na przykład należało napiąć wielki, ciężki łuk i wypuścić strzałę. Seksualne konotacje łuku i strzał musimy niestety zostawić na boku, ale to naprawdę nie przypadek, że taka forma zawodów była częsta na przedślubnych spotkaniach. Słynna para hinduizmu Rama i Sita poznała się właśnie w trakcie svajamvary, gdy ojciec Sity król Dżanaka ogłosił, że odda córkę temu, kto zdoła napiąć łuk samego boga Śiwy. Można iść o zakład, że Homer w swej Odysei jako wydarzenie wieńczące perypetie bohaterów opisał podobny zwyczaj istniejący u ludów przedgreckich – kiedy to Odyseusz napina swój potężny łuk i wypuszcza strzały przez otwory w ustawionych w rzędzie toporów, czego żaden z zalotników Penelopy nie był w stanie uczynić. Nawiasem mówiąc, Penelopa wchodzi do sali, gdzie czekają zalotnicy, w welonie, przez Homera (a raczej przez tłumacza) zwanym „namiotką”, co jak wiemy było oznaką Panny Młodej. Zresztą cała ta scena nie wygląda na powrót męża po dwudziestu latach, Poeta musiał tu chyba wpleść jakiś relikt zwyczaju svajamvary.  

A jak było z prawnymi aspektami małżeństwa w świecie śródziemnomorskim, kiedy jeszcze nikt nie słyszał o Grekach? W Egipcie uważano małżeństwo za święte, bo uświęcone przez boską parę Ozyrysa i Izydę. „Kobiety egipskie cieszyły się wolnością i niezależnością, których mogły pozazdrościć im ich siostry z innych cywilizacji Bliskiego Wschodu, Grecji klasycznej, a nawet średniowiecznej Europy” twierdzi autor książki Lud faraona H. Wilson. Miały prawo dziedziczenia majątku po rodzicach i 1/3 po małżonku, były równe wobec prawa (co nie znaczy oczywiście, że kobiecość i męskość były widziane jako identyczne, przeciwnie: raczej jako komplementarne, uzupełniające się „połowy”; domeną męża było utrzymywanie rodziny, kobiety – dom, choć Egipcjanki bywały kapłankami, muzykantkami, tancerkami, szwaczkami, itd.).

Egipskie małżeństwo przy wspólnej pracy. Za: A. C. Carpiceci, Art and History of Egypt, s. 33

W Sumerze bywało, że rodzice ustalali już w dziecięctwie z kim ożeni się, czy też za kogo wyjdzie za mąż ich pociecha, ale nie należało do rzadkości, że młodzi brali ślub z miłości i z własnej woli (por. M. Bielicki Zaginiony świat Sumerów). Ba, nawet same matki namawiały do tego: „Poślub żonę, która wpadnie ci w oko” głosi pewien tekst z tabliczki sprzed ponad 4 tys. lat! W mitach zaś wyraźne są ślady, jak dużym  autorytetem cieszyła się matka, u której synowie nierzadko zasięgali opinii o wybrance swego serca. Także i tu kobiety wobec prawa były równe z mężczyznami, a nawet zachowały się ślady „matriarchalnych” reliktów, np. w formie małżeństw poliandrycznych (do ok. III tys. p.n.e.) Także tu kobieta jak w Egipcie dziedziczyła  to, co wniosła do małżeństwa. Dzieci – córki i synowie na ogół w obu krajach dziedziczyły na równych prawach. Jak w Sumerze, tak w Egipcie ideałem była monogamia. Żona po śmierci męża mogła ponownie wyjść za mąż, jak i mąż mógł związać się z nową żoną. Nie było specjalnych restrykcji wobec wiarołomnej żony, kobieta zwłaszcza przed ślubem mogła sobie na równych prawach z mężczyznami wybierać partnerów – zwłaszcza w epokach wcześniejszych, zanim w dolinach mezopotamskich nie zjawiły się plemiona semickie.

Para sumeryjska. Statuetka gipsowa przedstawiająca małżeństwo znaleziona pod podłogą w kaplicy świątyni bogini Inanny w Nippur. Podobną znaleziono np. w Mari. Za: Roaf, Mezopotamia, s. 90

O krainach greckich możemy wspomnieć króciutko – prawidłowość jest taka: w świecie kultury kreteńskiej w epoce minojskiej zauważa się dużą rolę bogiń i kapłanek, status kobiet był niewątpliwie wysoki; potem, po jej upadku, zapanowali na jej obszarze wpierw Achajowie, potem kolejne plemiona greckie, a rola kobiet spadła, zaś najważniejszym potomkiem stał się syn. Kobieta w Grecji klasycznej nie miała żadnych praw obywatelskich, a nawet prywatnie była całkowicie zależna od męża (za to tzw., hetery, czyli drogie dziwki, cieszyły się oczywiście łaską patriarchalnych Greków). W Grecji, jak w Indiach, mocno podkreślano obowiązek wobec państwa wyrażający się założeniem rodziny i spłodzeniem potomstwa. Syn był ważny nawet po śmierci ojca, bo tylko on – również jak w Indiach – mógł dokonywać specjalnych ofiar. Ba, Grecy nie tolerowali zbytnio ludzi bezżennych, samotnych, upokarzali ich nawet za pomocą prawa, takie osoby musiały np. w Sparcie płacić karę za bezżenność, zwaną graphe agamia. Nawet Platon chciał obarczać ludzi stanu wolnego grzywnami w wysokości stu drachm rocznie.

I oto, jak przekształceniu uległy prastare obyczaje: w Grecji oczywiście to ojcowie wybierali mężów dla swych córek, zatem komunikat o planowanym turnieju przed zamążpójściem brzmiał teraz mniej więcej tak: „kto chce zostać zięciem (sic!) tego a tego niech przybędzie….” Zjeżdżali się kandydaci, odbywały się rozmowy, biesiady, zawody, zalotnicy ze sobą konkurowali w muzycznych czy retorycznych popisach – a gospodarz patrzył uważnie. Trwało to nawet rok. Wreszcie ogłaszano ucztę i decyzję. Czyją? Oczywiście ojca dziewczyny. Gdyby nie to, że to on był tym, który wybiera, a nie Panna, bardzo by ten zwyczaj przypominał svajamvarę.

Przyjrzyjmy się jeszcze, jak wyglądały w starożytnej Grecji niektóre elementy obyczaju ślubnego, bo doprawdy wiele tu analogii do naszej obyczajowości. Jak już wiemy, Panna nosiła welon zwany kalyptra, przeprowadzano ją uroczyści z domu ojca do domu męża, jak to i u nas czyniono, głównie na wsiach. Greczynka tak dalece była odtąd „skazana” na rodzinę męża, że ojciec zwalniał ją nawet z obowiązku składania ofiar swym przodkom, miała odtąd czynić to w odniesieniu do przodków męża. Pan młody przenosił ją przez próg, całkiem jak u nas. Obsypywano Młodą Parę daktylami, figami, monetami, ponieważ były to proste symbole płodności – jak i nasz ryż, sypany na Młodych po wyjściu z ceremonii. Młodzi wspólnie rozniecali ogień i spożywali razem posiłek – chleb i owoce. Po nocy poślubnej dostawali prezenty.

Para egipska. Fot. Carpiceci, p.w.

Zwyczajne czy sakralne?

Tymczasem wywód przywiódł nas do punktu, w którym można już wysnuć parę wniosków.

Okazuje się, że poszczególne elementy obrządku ślubnego sięgają czasów bardzo dawnych: np. sypanie ryżem, czy innym ziarnem to element magii płodności, wiązanie rąk – symbol związania, welon – element misteryjny.

Para współczesna. Obsypywana para młoda… Fot. za: Pixabay

Te zwyczaje są dowodem, że ludzie je tworzący wiedzieli i wierzyli, iż wszystko, co odbieramy naszymi zmysłami ma swój wymiar głębszy i szerszy – albowiem świat przeniknięty sacrum nie jest tylko zbiorowiskiem jednostek i przedmiotów.  W ich spojrzeniu na rzeczywistość przejawia się nieustannie dążenie do transgresji – przekraczania granic. Dany człowiek nie jest tylko sobą, ale też częścią większej całości: grupy, wsi, miasta, wreszcie – kosmosu; dana osoba w tym „pozazmysłowym” wymiarze (mitycznym, symbolicznym, rytualnym) jest też żyjącym wcieleniem sił odeń większych: Kobieta i Mężczyzna są jakby obrazem ukazującym możliwość jednoczenia przeciwieństw, które najpełniej przekroczone zostają w Trzecim z nich zrodzonym – dziecku.

Dziś ta symbolika przygasa, zresztą ktoś stwierdził: teraz młodzi chcą romansu, a nie małżeństwa… 

Bibliografia:

M. Bielicki, Zaginiony świat Sumerów, Warszawa 1996.

M. Eliade, Traktat o historii religii, Łódź 1993.

H. Wałkówska, Forma zawierania małżeństw w Indiach starożytnych, Prace Wrocławskiego Towarzystwa Naukowego, Wrocław 1967.

H. Wilson, Lud faraona, Warszawa 1999.

L. Winniczuk, Ludzie, zwyczaje i obyczaje starożytnej Grecji i Rzymu, Warszawa 1983.