Wszyscy znamy kłopoty, jakie sprawiają nam dzieci, nieustannie zadając setki pytań, które wydają się tak naiwne, a odpowiedzi nań tak oczywiste… A przecież dziecięce pytania mają jedną niebagatelna zaletę – są „świeże”, nie uwarunkowane, a gdy potrafimy z uwagą przyjrzeć im się bliżej, zamiast wzruszać ramionami, mogą okazać się niezwykle twórcze, albowiem stawiają nieraz rzecz na głowie, a w miejsce rzekomej oczywistości – znaki zapytania pozwalające na osiągnięcie dystansu. Kto zatem chce badać cokolwiek, co go otacza, tzw. rzeczywistość, ten nie powinien kpić z dziecięcych pytań; dziecko i badacza jedno wszak powinno łączyć: kwestionowanie, zdawałoby się – niekwestionowalnych oczywistości. Zadajmy zatem dziecięce pytanie w kwestii fundamentalnej dla religijnego myślenia, zapytajmy prowokacyjnie: właściwie dlaczego potrzebny nam jakikolwiek zbawiciel, dlaczego mielibyśmy dążyć do zbawienia, wyzwolenie, oświecenia?

W tak postawionym pytaniu kryje się już pewna przesłanka: zbawienie czy wyzwolenie będzie naczelną lub jedna z naczelnych idei w tych systemach światopoglądowych, które zakładają świat nieprzyjazny, a życie w nim człowieka – jako rodzaj opresji, skandalu, niewoli. Zakładają jednocześnie implicite lub explicite istnienie czegoś, co wykracza poza „ten świat”, postulując świat inny: sensowniejszy, w którym człowiek byłby wreszcie u siebie… Niekoniecznie zresztą musi chodzić o świat, może być to stan – taki, który np. pozwala poznać prawdziwy sens bytowania na ziemi.

I tak dzieje się w niektórych wielkich religiach lub ścieżkach duchowych, zaś osiągnięcie pożądanego stanu łączy się z koniecznością dokonania wewnętrznej transgresji, co w systemach wschodnich bywa nazywane oświeceniem.

Czy zatem zbawienie lub wyzwolenie zakłada wyraźną opozycyjność ja – świat, przy czym ten drugi postrzegany jest jako obcy (por. gnostycyzm)? Najwyraźniej. A jeśli mówi się o samo-wyzwoleniu, to czy dochodzi tu jeszcze poczucie bezradności wykładające się słowami: „muszę uczynić to sam, bo jestem samotny w świecie” – w tej ostatniej sytuacji mielibyśmy do czynienia z tragiczną sytuacją braku Zbawiciela (por. egzystencjalizm). Jeszcze inna jest sytuacja, gdy postrzega się świat jako straszliwy, a jednocześnie pozbawiony nadziei na zmianę. Ten, kto tak postrzega świat jest po pierwsze nie wierzący, po drugie – pesymistą. Ale… Można by powtórzyć za Umberto Eco: w co wierzy ten, kto nie wierzy? Tu możliwy jest spory zestaw odpowiedzi, ale dwie z nich wydają się najważniejsze. Albo świat jest postrzegany jako opresyjny, ale innego nie ma, sytuacja więc rysuje się tragicznie lub heroicznie zależnie od przybranej postawy (nieraz szuka się wyjścia z opresji świata, na przykład szukając zbawicieli zastępczych), albo ze światem jest wszystko w porządku i nie ma żadnej potrzeby myślenia o jakimkolwiek Innym Świecie i wybawicielu.

Potrzeba wyzwolenia lub zbawienia pojawia się zatem tylko wtedy, gdy jest od czego się wyzwalać. Zło, cierpienie, złudzenie, grzech pierworodny – to właśnie jedne z tych zakładanych powodów. To wydaje się warunkiem najważniejszym, ważniejszym nawet niż wyobrażony cel, czyli ku czemu mamy się wyzwalać (o wyobraźnia religijna ludzkości jest tu wyjątkowo barwna, tworząc imaginacje rajów, cudownych krain, wysp, etc.).

Dziś, gdy wpisać w wyszukiwarkę wyraz „raj” pojawi się takie mniej więcej zdjęcie jak powyżej… Fot. Pixabay

Chrześcijaństwo wypracowało figurę jednego zbawiciela. Jednostka nie musi zbawiać się sama (por. spór Augustyna z Pelagiuszem; łaska czy własne zasługi?), jej los w wieczności rozstrzygnie Chrystus – Sędzia. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że wysiłki jednostki są tu dość zniwelowane. Zakrawa na swoisty paradoks, że Zachód, gdzie indywidualizm, odpowiedzialność za własne życie są tak eksponowane, jednocześnie w kwestii metafizycznej ogranicza możliwość aktywności jednostki… To ten Wielki Ktoś zbawił nas, można by rzec, że uczynił coś za nas, nam niemal wystarczy tylko potakiwać.

Paruzja, czyli powtórne przyjście Mesjasza. za: https://www.fronda.pl/a/prodromy-paruzji-znaki-zapowiadajace-powtorne-przyjscie-chrystusa-1,141457.html

Nie jest też może kwestią przypadku, że nawet mnisi chrześcijańscy budzili niechęć instytucji Kościoła hierarchicznego czy „biskupiego” – wszak odizolowanego osobnika trudniej kontrolować, kto wie, dokąd zaprowadzi go jego rozmyślanie? Tylko wzięcie w karby dawało gwarancje Kościołowi na posłuch (mnisie ślubowanie), ale też – dodajmy sprawiedliwie – na to, by nie każdy nawiedzony mitoman mógł głosić na agorach, co ślina na język przyniesie (dziś, w dobie Internetu absolutną wolność i równoważność wypowiedzi postrzega się inaczej, zauważając zagrożenia jak na dłoni).

A świat… Cóż, skoro potrzebny jest zbawiciel, musi zostać zaakcentowane jego zło, skażenie czy grzech. W tradycji żydowskiej mesjasz jest oczywiście inaczej widziany niż Jezus Chrystus w chrześcijaństwie i może dlatego mniej się w judaizmie akcentuje grzech pierworodny. Można by rzec, że figura mesjasza w równej mierze implikuje, a co najmniej wzmacnia ideę grzechu, co idea grzechu – mesjasza. Jedno nie może istnieć bez drugiego, wzajemnie się warunkując.

Postać mesjasza kształtowana bywała przez różnorodne typy wyobraźni religijnej: mesjasz w tradycji żydowskiej widziany był jako wyzwoliciel narodowy, w niektórych sektach uległ przemianie w cierpiącego sługę, wraz z chrześcijaństwem uległ uniwersalizacji, lecz uniwersalność figury nie musi oznaczać uniwersalnych treści podkładanych pod nią, nieraz nawet jego zbawcza funkcja nie obejmuje nawet wszystkich ludzi, przeciwnie: schrystianizowany mesjasz zostaje oto skorelowany z tradycjami rodzimymi, jak w tzw. nowych ruchach religijnych w Afryce albo w Ameryce Południowej.

W. Lutosławski. Źródło fot.: https://www.joga-joga.pl/pl179/teksty2393/wincenty_lutoslawski_
8211_walczacy_o_polskosc_jogi

Dawniej w Polsce model mesjasza funkcjonował zwłaszcza w kulturze romantycznej na swoistych zasadach, o czym doskonale wiemy. Czy odkupicielem ojczyzny ma być Ktoś na kształt cierpiącego Chrystusa, jak postulował Mickiewicz, czy Winkerlida, szwajcarskiego wodza w średniowieczu, który – także poprzez ofiarę, lecz zgoła odmienną od Jezusowej – czynnie wbił sobie ostrza wrogów w pierś, aby dzięki temu ułatwić swoim bojowcom przedarcie się na pozycje?  A był jeszcze inny typ mesjanizmu… Polacy zainteresowani myślą orientalna uważali, jak np. Wincenty Lutosławski, że do celu, jakim było wyzwolenie narodowe doprowadzi jedynie przemiana poszczególnych ludzi, dokonana w głębi ich serc i dusz, która nastąpi dzięki – uwaga! – technikom jogicznym. Warto przypomnieć, że w okresie neoromantyzmu postulaty Lutosławskiego miały dość szeroki oddźwięk, a rozwijała się wówczas teozofia sięgająca przecież wprost do idei wschodnich, w tym do jogi. Warto również odnotować postać zazwyczaj wspominaną niechętnie i marginalnie – Andrzeja Towiańskiego, który niewątpliwie był niezwykłym człowiekiem, a w kręgach filozofów zachodnich uważany jest za jednego z najbardziej oryginalnych myślicieli XIX wieku. O mistrzu Andrzeju jednak opowie inny mój krótki tekst.

Na Wschodzie, w hinduizmie – choć funkcjonuje postać awatara boga Wisznu, Kalkina – mimo wagi, jaką przywiązuje się do osoby mistrza, kładzie się nacisk na samodzielność jednostki pragnącej dostąpić iluminacji i wyzwolenia. Na Wschodzie właśnie! – który my, z naszej perspektywy, oceniamy jako mniej indywidualistyczny, a bardziej przywiązany do tradycji kolektywizmu. Dziwnie plotą się nieraz kulturowe nitki… Do tego, Kalkin, który przybędzie u końca obecnego czasu, czyli kalijugi, i zdaje się, że nawet dosiądzie białego konia wskazuje, że hinduizm uzupełnił swój przekaz o ideę chrześcijańską – czyli właśnie zbawcy osobowego.

Z drugiej strony, nawet w buddyzmie, gdzie mocniej akcentuje się samodzielność ucznia na duchowej drodze, pojawia się postać Buddy Majtrei, czyli, niejako tłumacząc na język naszej tradycji – Zbawcy. Idea ta zrodziła się w warstwach „ludowych” wyznawców buddyzmu (por. też postać Bodhisattwy wyłoniona obok, czy zastępująca figurę Arhata).

Budda Maitreja. Fot. za: Pixabay

Z kolei we współczesnym duchowym ruchu New Age funkcjonuje synkretyczny model, w którym współistnieje idea samo-wyzwolenia i obraz wybawienia, w tym rodzaj mesjasza, którym zazwyczaj jest mistycznie pojmowany Jezus Kosmiczny lub Budda Maitreja. Przy tej właśnie okazji warto zastanowić się, czym miałoby być samo-wyzwolenie i samo-zbawienie.

Samo–  czyli?… Samodzielne, osobne, od siebie?

W grę wchodzą dążenia mające na celu zredukowanie konieczności podporządkowania się. Ergo – jednostka redukuje sfery, którym musi podlegać (od polityki, poprzez autorytety społeczne, uwarunkowania klasowe itd., po wymiar egzystencjalny) – aż zostaje ja. Dlatego mistrzowie wschodni zalecają koncentrację na myśli „ja jestem”. Znowu dotykamy problem ja- świat: czy jednostka jest osobną monadą? Czy istnieje współzależność między różnymi sferami istnienia? Wówczas samo-wyzwolenie to nie tylko wyzwolenie siebie, lecz praca duchowa nad wyzwoleniem najmniejszej nawet czującej istoty, jak powiada się w buddyzmie mahajany.

Rzecz jasna, nie można przy tej okazji obejść się bez zastanowienia się nad koncepcjami antropologicznymi, choćby tylko ogólnie naszkicowanymi – jak zatem postrzega się osobę ludzką?

Koncepcja personalizmu katolickiego oraz postawa indywidualizmu euro-amerykańskiego jest w tym miejscu warta przywołania, jako że New Age kompiluje ów odziedziczony obraz ze wschodnimi pojęciami wyzwolenia, gdzie postuluje się zniknięcie poczucia „ja” – odmiennie niż w zachodnich reinterpretacjach, gdzie jaźń nie tyle znika, ile ulega transformacji. Inna i głębsza kwestia jest taka, że wschodnie obrazy „ja” są z reguły wielopoziomowe, inaczej niż w filozofii Zachodu (szerzej o tym w mojej książce, zamieszczonej także na blogu dot. transformacji świadomości w New Age).

Zatem chodzi o wyzwolenie od zależności, ale przecież również o pozytywne wyzwolenie potencjału w sobie. W przypadku ideologii New Age można też powiedzieć, że dążenie do wyzwolenia łączy się z problemem poznania;  droga w New Age bowiem jest nie tylko drogą metafizyczną, lecz bardziej jeszcze epistemologiczną – człowiek nie tyle ma wykraczać poza swą ograniczoność ku potężniejszemu, odrębnemu bytowi, ile sam jest bytem kompletnym i zawiera w sobie wzorzec boga – tyle, że o tym nie wie… Droga wyzwolenia to usuwanie niewiedzy (wpływ tzw. koncepcji awidii z hinduizmu, a pewnie też Platońskiej anamnezy, przypominania sobie).

Awatar Kalki, zdjęcie dzięki uprzejmości Śri GK Haldipurkar i Aniruddha Haldipurkar, Karwar, za: Wikipedia

Ale to paradoks, zresztą widoczny w pismach mistyków, czy też poetów haiku, a tkwi on w samym założeniu: oto ja wyzwala się od ja.  Otóż ten właśnie aspekt jest szczególnie trudny. Wnikliwy dwudziestowieczny myśliciel Karl Jaspers powiada: „Warunkiem tego, że odnajdziemy samego siebie jest to, by nie szukać samego siebie”…