Kiedy parę lat temu papież Jan Paweł II odwiedził Indie, w mediach nagłośniono protest sporej grupki hinduistów przeciwko tej wizycie. Czy tym protestom należy się dziwić? Owszem – Indie, z wielką, nieobjętą religią zwana hinduizmem, zawsze tolerancyjne, od jakiegoś czasu nie mogą poradzić sobie z ekscesami grupek fanatyków, którzy zresztą zdolne są posuwać się do daleko bardziej groźnych działań niż protesty przeciw papieżowi. Ale może warto przyjrzeć się bliżej, jak kształtowały się relacje między mieszkańcami subkontynentu a krzewicielami chrześcijańskiej religii, te zwłaszcza, które zasadzały się na zasadach podboju, indoktrynacji światopoglądowej, przymusowej chrystianizacji (czyż nie tu mogą tkwić urazy strony indyjskiej, nawet jeśli przejawy tej urazy nadal będziemy uważać za fanatyczne…).
Pierwszym chrześcijaninem w Indiach był zgodnie z tradycją św. Tomasz (Niewierny Tomasz). Jak doszło do jego spotkania z Indiami? Powiada się, że król indyjski Gondophernes (postać historyczna), pragnąc wznieść miasto, wysłał posłańca do Syrii po architekta, ten jednak zamiast z architektem powrócił z Tomaszem, który miał rzec, iż pouczy go o mieście wzniesionym nie ludzkimi dłońmi… Zjednał sobie władcę i dwór dla swych nauk (według tradycji indyjskiej nawrócił w pierwszym rzędzie siedem rodzin bramińskich), nauczając potem w różnych krainach Indii aż do swej męczeńskiej (?) śmierci zadanej na rozkaz króla Misdeosa (zresztą nigdzie poza chrześcijańską tradycją w źródłach nie występującym). Grób Tomasza ma znajdować się w katedrze w Majlapur na przedmieściach Madrasu, czy w bazylice Santhome (nazwa „Święty Tomasz”) „ale historyczne dowody jego męczeństwa nie są dostateczne”1. Mniej może znanym ewangelizatorem Indii we wczesnym okresie był również Bartłomiej (Natanel).
Wielka przestrzeń, jaką przebył Tomasz nie była wtedy, wbrew pozorom, przeszkodą nie do pokonania, szczególnie w tym okresie, wszak Tomasz miał przybyć do Indii zaraz po ukrzyżowaniu Jezusa, czyli w pierwszej połowie I w. n.e., gdy trwała wciąż epoka hellenistyczna po podbojach Aleksandra Wielkiego, epoka licznych kontaktów, synkretyzacji idei, etc., toteż kontakty między Indiami a Zachodem były częste. Skoro zatem tak było i w obie strony podążały liczne karawany, to może i sam Jezus do Indii zawędrował? Wspominam o tym, bo nie brak takich spekulacji (por. książki Korabiewicza albo Kerstena i Grubera), a zaznaczę jeszcze, że także w Indiach są zwolennicy tej tezy, ba! istnieją tu całe szkoły nauczania uzurpujące sobie prawo do Jezusowej tradycji i przekazujące „dowody” na pobyt Jezusa w Indiach2.
Pierwsze niewątpliwe, historyczne świadectwo o działalności chrześcijan w Indiach to Topografika chrześcijańska Kosmosa Indikopleustesa, zakonnika z Aleksandrii i podróżnika, który w VI wieku wędrował po Indiach i stwierdził istnienie kościołów na Malabarze i Cejlonie. Zarządzali nimi perscy duchowni, podlegający władzy biskupa z Kalliany3 – były to kościoły nestoriańskie, zatem herezjarchiczne. Archeologowie odkryli krzyże w stylu perskim, inskrypcje w języku pahlawi, płytki miedziane z IX wieku z zapisami przywilejów nadawanym chrześcijańskim gminom. Po przybyciu do Indii muzułmanów chrześcijanie tutejsi szukali wsparcia u patriarchy Antiochii (Syria). Do dziś zresztą kościoły indyjskie związane są z Syrią, choć chrześcijaństwo w Syrii wiele ucierpiało i choć pod wpływem powtórnej ewangelizacji prowadzonej w Indiach, o której poniżej jeszcze powiem kilka słów, odłam kościoła w Indiach poddał się władzy Rzymu.
Jakby zatem z Tomaszem nie było, rodowód chrześcijański w Indiach jest bardzo starożytny. W społeczeństwie indyjskim gminy chrześcijańskie były szanowane, o czym powiadamia np. w wieki po pierwszym zetknięciem się Indii z religią chrześcijańską sam Marko Polo (miał on ponoć widzieć grób świętego Tomasza). Ale Indie jak zwykle szły własną drogą; nawykłe do synkretyzacji, również chrześcijaństwo połączyły z obyczajowością hinduską (podobnie rzecz się miała na styku hinduizmu i islamu). Chrześcijanie zatem południowych Indii, Malabaru i Cejlonu, poczęli w konsekwencji tworzyć rodzaj heterodoksyjnej „sekty” (z braku lepszego slowa) – a to nie mogło spodobać się chrystianizatorom nowej fali i to niepomiernie większej oraz bardziej drapieżnej, która poczęła przybijać do indyjskich brzegów od początku XVI wieku…
Goa, Kerala, Wybrzeże Malabarskie – to tereny najintensywniej poddane nowej fali chrystianizacji, która prowadzona była pod wodzą Portugalczyków, pierwszych kolonizatorów, którzy zjawili się w Indiach4. Jak wiadomo, Kolumb chciał dopłynąć do Indii, zamiast tego „odkrył” jednak Amerykę, jego błąd w kilka lat później naprawił Vasco da Gama, płynąc pod portugalską banderą. I oto już w 1500 roku, do zachodnich wybrzeży subkontynentu indyjskiego przybiło 30 okrętów pod wodzą Pedro Alvareza Kalwara. Od razu przystąpiono do wojny z wszystkimi nie-chrześcijanami. Żyły tu bowiem od setek lat, obok Hindusów, społeczności islamskie – a z islamem Portugalczycy i Hiszpanie mieli na pieńku z racji walk prowadzonych na półwyspie iberyjskim (tzw. rekonkwista; w roku 1492 padła ostatnia twierdza muzułmanów – Granada). Były tu też spore enklawy ludności żydowskiej; z Żydami też się zresztą w ojczyźnie przybyszów nie najlepiej układało, mówiąc bardzo oględnie, wielu z nich z półwyspu iberyjskiego wypędzono akurat w tym mniej więcej czasie.
Wielu badaczy podkreśla okrucieństwa, jakich przybysze tu się dopuszczali oraz chciwość – jak zwykle bowiem motywem działań było „nawracanie” połączone z chęcią szybkiego wzbogacenia się (perły, szafiry, korzenie, przecież ten rejon Indii obfituje w bogactwa!).
Wśród Portugalczyków wiele do powiedzenia miał Alfonso de Albuquerque. Owszem, ingerował w życie religijne zastanych społeczności, ale w miarę rozsądnie – zakazał np. zwyczaju, zresztą niezbyt tu respektowanego, nakazującego palić na stosie zmarłego wdowę (obyczaj sati). A jeśli zdarzały się nawrócenia, to miały charakter raczej zdroworozsądkowy, jako że przybysze brali sobie tutejsze kobiety za żony, a Alfonso nakazał legalizować te związki, toteż w konsekwencji kobiety musiały przyjmować chrzest i tym samym stawały się, przynajmniej formalnie, chrześcijankami.
Jak to zwykle bywa, zaraz po wojownikach i handlarzach przybyli na nowe ziemie kapłani i zakonnicy. Najpierw franciszkanie, potem jezuici, dominikanie i augustianie. „Wszyscy ci gorliwi misjonarze musieli czuć się zawiedzeni, stwierdziwszy, że prawie nikt nie chce się nawracać”5. Jeden z nich stwierdził zatem, że należy czym prędzej przystąpić do karczowania tej dżungli niewiary. I przystąpiono… Z takim miej więcej zapałem i „delikatnością” (sic!), jak w innych częściach świata. Zarówno króla Portugalii, jak papieża zarzucono prośbami o specjalne uprawnienia. I prośbom tych stało się zadość. Wicekról zarządzający kolonią otrzymał prawo do: „zniszczenia wszystkich hinduskich świątyń, żeby na żadnej z wysp (chodzi o wyspy Goa – przyp. moje, J. Ż-B) nie pozostał po nich ślad, i przeznaczenia majątku tych świątyń na utrzymanie kościołów, które mają zostać wzniesione na ich miejscu”6. (Z dokumentu pochodzącego z roku 1540). W pięć lat później nie było już żadnej świątyni „pogan” (a tylko na Goa było ich ok. 200). Za to na wyspach zaroiło się od kościołów. Istne fajerwerki budownictwa sakralnego (rzecz jasna, właściwego). Przerażeni Hindusi woleli ponoć uciec pod panowanie władców mogolskich niż znosić tak objawiającą się troskę o zbawienie ich duszy ze strony chrześcijańskich księży i mnichów. Trzeba przyznać, że Indie pod panowaniem niektórych władców z dynastii Wielkich Mogołów były ostoją tolerancji, dotyczy to szczególnie Abgara Wielkiego, który patronował filozoficznym dysputom prowadzonym przez przedstawicieli rozmaitych wyznań i szkół filozoficznych, a chrześcijanom pozwalał prowadzić działalność misyjną (jego synowie z kolei inaczej się na tę ostatnią kwestię zapatrywali).
Jednak nie wszyscy zbiegli, ci zaś, którzy zostali i mimo zniszczenia swych świątyń, nadal w tajemnicy praktykowali domowe rytuały hinduistyczne musieli znosić coraz gorsze szykany papistów (zakazy dostępu do piastowania urzędów, zakazy wykonywania i przechowywania tzw. bałwanów pogańskich, itd.). W 1560 r. wygnano wszystkich braminów. Ogłoszono też, że sprawowanie kultu hinduistycznego nawet w zaciszu domu jest przestępstwem, a w razie jego wykrycia karano delikwenta konfiskatą majątku, przy czym nie zapomniano o donosicielach – tych wynagradzano połową majątku skazanego. Hindusi radzili sobie z zakazami na swój sposób, otóż część dzieł sztuki religijnej ukrywano np. w lasach, a te, które były potrzebne do domowego obrządku wycinano z papieru, albowiem w razie rewizji łatwo było je prędko zniszczyć. Gorzej jednak, gdy wydano specjalny zakaz dokonywania świętego dla Hindusów zwyczaju, związanego z ich eschatologią, mianowicie kremacji zwłok. Ale i ten zakaz obchodzono – ukrywano fakt śmierci kogoś w rodzinie z obawy przed ewentualnymi donosicielami, a nocą na łódź kładziono drewno oraz ciało zmarłego, po czym podpalano i odpychano od brzegu.
Wnet stali się oni głównym celem działań ukonstytuowanego tu trybunału Świętej Inkwizycji, na czele której stanął wielki inkwizytor odpowiedzialny tylko przed władzą w Lizbonie.
W tej fazie chrystianizacji wielką rolę odegrał Franciszek Ksawery, współzałożyciel (wraz z I. Loyolą) zakonu jezuitów. Za swe zadanie uznał on przyciągnięcie na łono Kościoła całego Orientu. Był w Indiach, potem przez Moluki udał się do Japonii i Chin. Legenda przypisała mu świętość, a tak to ze świętymi bywa, że przypisuje im się pewne cudowności – miał zatem Ksawery cudowne właściwości: otóż jego ciało nie uległo rozkładowi po śmierci (nawiasem mówiąc, „potrafi” to co drugi indyjski guru)7. Do dziś co jakiś czas pokazuje się publicznie ciało Ksawerego, a widowisko to cieszy się wielkim powodzeniem u indyjskich chrześcijan (i nie tylko). A jaki był za życia? Na pewno nie można odmówić mu zapału i sukcesów ewangelizatorskich, potrafił ponoć nawracać całe wsie, głównie w Kerali. Bywał wspaniałomyślny, ale i okrutny (znak czasów?). Właśnie on błagał swego portugalskiego monarchę o wprowadzenie na Goa inkwizycji na wzór portugalskiej, w tej ostatniej zresztą odegrał rolę niebagatelną.
Zatem inkwizytorzy przystąpili do pracy. Skodyfikowano prawa, wedle których zamierzano działać, zainstalowano co trzeba, w tym narzędzia tortur, w obszernym budynku, przez miejscowych zwanym Woldem Gor (Wielki Dom) i przystąpiono do szukania i badania heretyków oraz pogan. Po pierwsze palono książki, choć oczywiście nie zadano sobie trudu ich przeczytania, w końcu owi panowie świata nie uważali za słuszne nauczyć się tutejszego języka, przeciwnie – to rdzenni mieszkańcy zmuszeni zostali do nauki łaciny i portugalskiego. Palenie na stosie ludzi było tak samo praktykowano jak wszędzie, gdzie działały święte trybunały. A metody śledztwa? Też jak wszędzie. Np. topiono dzieci, a potem kawałek po kawałku odcinano im kończyny, i żeby rodziców zmusić do patrzenia na to, pozbawiano ich powiek. W imię boże… Nie jest wcale łatwo pisać o podobnych okrucieństwach, dlatego zaniecham już dalszego opisu (a można byłoby tę straszliwą listę ciągnąć jeszcze długo). W każdym razie wątpliwa sława owych praktyk dotarła do Lizbony i – co może dziwić – oburzyła nawet tamtejszego arcybiskupa, który napisał: „O ile trybunały inkwizycji wszędzie cieszyły się złą sławą, o tyle nigdzie nie były tak podłe, nikczemne, skorumpowane i tak uzależnione od przyziemnych interesów jak w Goa”8. Goańska inkwizycja działała parę setek lat, do początku XIX w., zaś jej upadek nastąpił nie bez wpływy Brytyjczyków. W 1830 roku zburzono Wielki Dom9.
Interesującą kwestią jest (nie tylko zresztą w odniesieniu do Indii), w jaki sposób zamierzano nawracać pogan, skoro nie przykładano się szczególnie, albo i wcale, do nauki języka tuziemców. Dla przybyszów, a zarazem depozytariuszy jedynej prawdziwej wiary jakby było oczywiste, że w jednej chwili należy i można wyzbyć się wiary własnej (szatańskiej, a w najlepszym razie błędnej) i przystać na nową, nawet jej nie rozumiejąc… Zresztą międzykulturowe nieporozumienia, biorące się wszak z takiego właśnie, megalomańskiego sposobu postrzegania kultury własnej, zdarzały się po stronie chrześcijan – oto widzimy grupę portugalskich żołnierzy, jak uczestniczy w celebracji pod postumentem czarnej bogini sądząc, że mają do czynienia z Czarną Madonną; tymczasem była to… bogini Kali.
Z drugiej strony, nawet ci z Hindusów, którzy w dobrej wierze przyjęli chrześcijaństwo z rąk Portugalczyków nadawali mu pewne rysy własnej kultury, choćby w zewnętrznych formach kultywowali swoje prastare tradycje. Cóż, nawet Matka Boska z Goa przypomina raczej indyjską Dewi, jej posąg obwieszony jest girlandami kwiatów, otoczony palącymi się kadzidełkami, itd. Fakt, że w niedługim czasie dostrzeżono tę fundamentalną niemożność przekładu międzykulturowego (by posłużyć się współczesnym pojęciem) i wyciągnięto wnioski. Interesującym, choć dość specyficznym przykładem, może być postępowanie pewnego szlachcica włoskiego, a przy tym zakonnika, Roberta de Nobili (przełom XVI i XVII wieku), który przyjął sposób bycia indyjskiego sanjasina – i jako owa szanowana od wieków w Indiach figura przekazywał Hindusom chrześcijańskie posłannictwo. Cóż, był to ciekawy krok, choć… ani Nobili nie zrozumiał przez to religii hinduskiej, ani nie spotkało się to z uznaniem władz zakonnych, przeciwnie: nakazano mu zaniechać działalności. A jednak takie praktyki akulturacyjne stosowały niektóre zakony, wydaje się, że szczególnie jezuici.
Jeśli by podsumować bilans misji portugalskiej, to nie można powiedzieć, że był dodatni, już nawet nie wspominając o nieludzkich okropieństwach, jakich nie szczędzili mieszkańcom indyjskiej ziemi. Ale nie tylko oni wprowadzali chrześcijaństwo na indyjski subkontynent, w późniejszym okresie wzięli się za to np. misjonarze holenderscy, przy czym również w ich przypadku nie można mówić o poczuciu czystej misji, wszak interesy boskie i polityka gospodarcza były jak w przypadku Portugalczyków splątane…
Chociaż… widać w ich przypadku nieco większą troskę o zrozumienie, czego dowodem może być drukowany specjalnie dla ich potrzeb Podręcznik misjonarza, dokument opracowany w formie dialogu misjonarza z braminem. W XVIII wieku do rzeczy przystąpili z kolei misjonarze angielscy, z kościoła anglikańskiego. Przyjmują nieco inny profil działań, otóż nie budują już sal inkwizycyjnych, ale szpitale, szkoły, prowadzą działalność charytatywną – wszystko to miało podnosić ich status (i wartość ich przesłania chrześcijańskiego) w oczach Hindusów. Wreszcie w 1773 roku pewien wykształcony kaznodzieja, dość obyty z kulturą indyjską, przełożył na języki indyjskie Biblię.
Czy zatem chrześcijaństwo wywarło na społeczeństwo indyjskie względnie trwały wpływ? Raczej niewielki. Największe enklawy chrześcijan nadal znajdują się w Goa. Na indyjskiej ziemi wpływ ten jest jeśli już – to zsyntetyzowany z hinduizmem. Pewne elementy chrześcijańskie funkcjonowały np. w organizacji powstałej na fali tzw. renesansu indyjskiego Brahmo Samadż (Kalkuta, 1828). Na tle różnic w podejściu do rodzimej tradycji w Brahmo Samadż nastąpił rozłam – z jednym z jego odłamów związany był słynny pisarz Tagore (jak jego ojciec i stryj, wykluczeni zresztą za to z kasty bramińskiej). Brahmo Samadż istnieje do dziś jako rodzaj stowarzyszenia intelektualnego, którego jedną z naczelnych zasad jest tolerancja religijna, ale nie sięga ono tylko do elementów chrześcijańskich, lecz także islamskich czy taoistycznych. Pewne rysy chrześcijańskie dostrzec też można w organizacji, która w XIX wieku ożywiła i przekształciła starą instytucję mathy, czyli indyjskiego klasztoru; chodzi mianowicie o Ramakriszna Matha and Mission. Ramakriszna to wielki mistyk, mistrz duchowy słynnego Vivekanandy, który dzięki podróży na Zachód zapoznał Amerykę i kraje europejskie z myślą religijną swego kraju. Założony przez niego Ramakriszna Matha and Mission łączył elementy hinduistyczne z formami posługi chrześcijańskiej (przy klasztorach funkcjonuje sieć szpitali, przytułków, szkół).
Prawdą jest i to, że pod wpływem Europy pewna część elity indyjskiej koniecznie pragnęła się zeuropeizować, ba! wstydzono się tradycji własnych, np. politeizmu, walczono z autorytetem guru, z kastowością i te tendencje zauważalne są właśnie w Brahmo Samadż. W latach walki o niepodległość, największy jej bojownik i nauczyciel Mahatma Gandhi odkrywał na nowo przed swym narodem źródła własnej kultury. Ale.. wiele przecież zawdzięczał myśli europejskiej. Nie jest wykluczone, że walka o prawa pozakastowców (niedotykalnych), których Gandhi nazywał haridźanami, dziećmi Boga, oparta była na chrześcijańskim podejściu do wspólnoty ludzkiej jako z definicji równej (wobec Boga). Wiadomo zresztą – bo Gandhi tego nie krył – że wielką inspiracją było dla niego ewangeliczne przesłanie Jezusa z Kazania na Górze, które cenił na równi z Bhawadgitą. Swoją drogą, czy można sobie wyobrazić polskiego lub nawet europejskiego polityka, męża stanu, autorytet moralny, który powie głośno, że na równi z Biblią ceni indyjską Bhagawadgitę?
Tak, Gandhi cenił Ewangelię, ale powiedział kiedyś: „Jedynym w swoim rodzaju komentarzem na temat Zachodu jest fakt, że chociaż wyznaje on chrześcijaństwo, to nie ma tam ani chrześcijaństwa, ani Chrystusa – gdyby było inaczej, nie byłoby tam wojen”10.
1 A. Basham, Indie, Warszawa 1964, s. 418.
2 Wykłady prof. indologii H. Wałkówskiej, Uniwersytet Wrocławski, 1994-95.
3 Basham, op. cit., s. 419.
4 Potem w Indiach zjawili się Anglicy – raczej na mocy ówcześnie obowiązującego prawa – w roku 1661 bowiem od swej przyszłej żony z portugalskiej rodziny Karol II, władca brytyjski, otrzymał prezent – mianowicie… Bombaj!
5 .P.W. Roberts, Imperium duszy, Warszawa 1996, s. 123.
6 Ibidem.
7 Jego ciało stało się relikwią i jako takie stanowiło nie lada pokusę dla bogobojnych – podobno pewna gorliwa zakonnica odgryzła palec u nogi Ksawerego i potajemnie wyniosła w ustach jako relikwię. Ramienia zaś Ksawerego zażądał sam papież i pewnie do dziś spoczywa ono gdzieś w Rzymie.
8 Cyt. za: Robersts, op. cit., s. 135.
9 Ale Portugalczycy, jako kolonizatorzy doczekali tu jeszcze roku 1961, kiedy to po nieudanych pokojowych pertraktacjach z rządem Indii, już od kilkunastu lat niepodległych, z faszyzującym rządem Portugalii, Hindusi wyrzucili ostatnich kolonizatorów ze swych ziem siłą.
10 Mahatma Gandhi, Wolność bez przemocy, cyt. za: E. Drewermann, Chrześcijaństwo i przemoc, Kraków 1996, s. 21.