rozmawia A. Warszewski

Pan Profesor

Jest to pierwszy wywiad, jakiego Pan Profesor udziela po kilkunastu latach milczenia. Skąd ta niechęć do massmediów?

– Całkowicie poświęcam się pracy naukowej. Nie jestem już, a mam bardzo wiele do zrobienia. Poza tym media zwykle są powierzone i spłycają.

Rezultat jest jednak taki, ze dla przeciętnego odbiorcy antropologia – dziedzina, jaka pan reprezentuje – jest całkowicie nieznana. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, jakich ogromnych postępów nauka ta dokonała w XX stuleciu. Na dobrą sprawę bieżący wiek można by nazwać stuleciem antropologii.

– Postęp jest rzeczywiście duży. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat w dziedzinie tej dokonano tylu ważnych odkryć, ze by je wszystkie wyliczyć i usystematyzować, nie starczyłoby książki. Bez cienia wątpliwości można powiedzieć, że dziś już bardzo dużo wiemy o człowieku. Z naszych badań wynika, że człowiek jest istotą wielowymiarową i w dużo większym stopniu uduchowioną niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Jeszcze do niedawna nie było to poglądem zbyt powszechnym i budziło wiele kontrowersji.

Co w przypadku Pańskich badań było źródłem najzacieklejszych ataków i sporów?

–  Na pewno moje studia nad typami antropologicznymi ludności Nowego Świata. Dotąd tradycyjnie bowiem przyjmowano, że obie Ameryki zasiedlone zostały przez ludy azjatyckie o typie mongoidalnym. Tymczasem z moich badań na cmentarzyskach olmeckich starożytnego Meksyku wynikło, że – niezależnie od antropologicznego tła – w rejonie nabrzeżnym Zatoki Meksykańskiej w przeszłości pojawiła się pewna domieszka typu negroidalnego, której w żaden sposób nie można było powiązać z migracjami o rodowodzie azjatyckim, dokonujących się przez Przesmyk Beringa.

Co to oznaczało?

– Istniały dwie możliwości. Albo pojawienie się elementu negroidalnego było wynikiem miejscowej adaptacji do warunków subtropikalnych, albo wskazywało ono na istnienie sporadycznych migracji transatlantyckich z rejonu Afryki Północnej i basenu Morza Śródziemnego.

Jednak jeśli doszłoby do takiej adaptacji, jej ślady powinny występować głównie w rejonie równikowym Ameryki, a więc na terenie Brazylii. Tymczasem, jak wiemy, nic takiego nie miało jednak miejsca.

– Właśnie dlatego przychyliłem się do drugiej możliwości, zakładając istnienie sporadycznych migracji transatlantyckich. Była to hipoteza bardzo obrazoburcza. Starałem się  jednak starannie podbudować ją w czasie dalszych studiów nad ornamentyką i rzeźbą ludów, które w Ameryce Środkowej zamieszkiwały przed czterema i pięcioma tysiącami lat. Tamtejsze rzeźby przedstawiały bowiem ludzi o wyraźnie negroidalnych rysach – szerokich ustach, płaskich nosach i kędzierzawych włosach. Do tej pory naukowcy byli skłonni uznawać to za specyficzną stylizację, ja natomiast zaprezentowałem pogląd, że rzeźby te przedstawiają antropologiczny typ pewnej grupy ówczesnych mieszkańców tych ziem.

Choć z drugiej strony – co w przyszłości jeszcze zostanie odnalezione w Brazylii, dziś jeszcze trudno powiedzieć. Uparcie powtarzają się np. opowieści i pogłoski o tym, że we wciąż przepastnych puszczach amazońskich znajdują się nie odkryte monumentalne miasta, mające być może coś wspólnego z cywilizacją Olmeków i doprawdy nadal trudno wykluczyć, iż tkwi w tym ziarno prawdy.

Kim byli Olmekowie?

– To jeden z najbardziej tajemniczych ludów, jaki kiedykolwiek istniał na Ziemi. To najbardziej tajemniczy protoplaści rozwiniętych kultur Nowego Świata. Na dziejowej scenie pojawili się właściwie znikąd i od razu osiągnęli niebywały kunszt rzeźbiarski. Dziś znamy go przede wszystkim dzięki odnalezionym w dżungli, wśród mokradeł, gigantycznych kamiennych, bazaltowych głowom. Właśnie dlatego niektórzy nazywają Olmeków Ludem o Głowach z Kamienia. Można odnieść wrażenie, że bez Olmeków i bez tych głów nie byłoby późniejszych staro meksykańskich cywilizacji Azteków, Majów, Tolteków. Nie jest wykluczone, że oleckie wpływy sięgały nawet do Ameryki Południowej, w rejon San Augustin w Kolumbii. Zaczątki kultury olemckiej datowane są na z górą 2000 lat przed naszą erą. Ich siedliska były więc amerykańskim Biskupinem. Ale Biskupinem nie drewnianym, lecz kamiennym, stojącym cywilizacyjnie o niebo wyżej.

Słynne olmeckie głowy. Wikipedia

Mówi Pan o sporadycznych transoceanicznych migracjach z Afryki do Ameryki  środkowej. Co to znaczy? Czy docieranie w rejon Zatoki Meksykańskiej pojedynczych, prehistorycznych statków zza Atlantyku mogło pozostawić widoczny ślad antropologiczny?

– Oczywiście – pod warunkiem, iż osoby te w miejscowym społeczeństwie zajęły uprzywilejowaną pozycję, zapewniającą im optymalne warunki reprodukcji.

Czy można zatem powiedzieć, że poprzednicy Kolumba, którzy przed około pięcioma tysiącami lat docierali  na drugą stronę Atlantyku mieli czarną skórę?

– Wszystko na to wskazuje. Wynika to z moich badań. Ci starożytni żeglarze musieli przenieść wraz ze sobą  umiejętność obróbki kamienia i znajomość ruchu ciał niebieskich (byli wszak żeglarzami). To oni stali się detonatorem późniejszego rozwoju wielko kamiennych kultur w Ameryce Środkowej. Nieco upraszczając, można powiedzieć, że to właśnie oni żeglarze byli cywilizacyjnymi protoplastami budowniczych zespołów sakralnych w Teotihuacan, które w wiele wieków później wprawiły w niekłamany podziw hiszpańskich konkwistadorów, przybyłych do Meksyku w 1519 roku.

Uważa Pan zatem, że cywilizacyjny impuls odpowiedzialny za kulturowy rozwój Mezoameryki nie miał rodowodu amerykańskiego, lecz wyszedł z drugiej strony Atlantyku, z basenu Morza Śródziemnego?

– Tak, i właśnie ten pogląd bardzo nie podobał się latynoskim autochtonistom, którzy twierdzą, że kultura prekolumbijska ma rodzime korzenie i że żadne śródziemnomorskie inspiracje nigdy nie były jej potrzebne.

W ten sposób antropologia staje się po trosze polityką…

– Antropologia zawsze była bardzo polityczna. Wystarczy przypomnieć rasowego szaleńca – Hitlera…

A czy w okresie, o którym mówimy, w basenie Morza Śródziemnego istniały kultury będące zdolne do wytworzenia takiego impulsu cywilizacyjnego?

– Myślę, że tak. W tym czasie na tym terenie rozwijały się bowiem liczne kultury megalityczne, zawsze blisko związane z morzem, znające wytop metali nieżelaznych. Ich dziełem są kromlechy, menhiry i dolmeny – wielkie kamienne konstrukcje z Bretanii i z Półwyspu Iberyjskiego. Myślę, że takim kulturowo promieniującym centrum mogło być starożytne miasto Los Millares, położone u ujścia Gwadalkiwiru. Właśnie tam w przeszłości niektórzy uczeni umiejscawiali legendarną Atlantydę. Twórcy megalitów w tym okresie byli swoistą intelektualną i techniczną elitą tej części świata i – zachowując wszelkie proporcje – porównałbym ich do współczesnych mieszkańców Doliny Krzemowej w dzisiejszej Kalifornii.

Polskie megality, tzw. groby kujawskie. Fot. własna

Czy istnieją jakieś inne poszlaki, mogące wskazywać na istnienie związków cywilizacyjnych między basenem Morza Śródziemnego a starożytnym Meksykiem?

– W swoich badaniach poszedłem jeszcze dalej. Wynika z nich, że wielko kamienni budowniczowie po obu stronach Atlantyku wznosili swoje konstrukcje w oparciu o tę samą miarę – tzw. łokieć piramidalny, co w jasnym sposób sugeruje wspólny rodowód tych budowli.

– Łokieć?

– Tak wczesne jednostki miary były ściśle związane z proporcjami ludzkiego ciała. Przedstawiciele kultur megalitycznych – nie bez powodu nazywane też astrobiologicznymi – uważali bowiem, że człowiek jest odzwierciedleniem kosmosu i że właśnie on stanowi najwłaściwszą miarę wszechrzeczy.

Były to więc kultury bardzo świadome swych powiązań z otaczającym je środowiskiem.

– Bez wątpienia pod tym względem były one bardziej wiadome niż cywilizacja współczesna. W wymiarach swych kamiennych budowli starały się odzwierciedlać cykliczne rytmy nieba i – co najważniejsze – znały swe własne ograniczenia. W pewnym sensie były one bardzo humanistyczne, bo ich granice stanowiły granice samego człowieka.

Czy w związku z narastającym zagrożeniem ekologicznym w skali planety cywilizacja przyszłości nie będzie musiała w jakiś sposób do tego nawiązać?

– Na pewno nie jest to wykluczone, choć zapewne nie będzie proste. Przez tysiące lat, jakie upłynęły od czasu narodzin kultur megalitycznych, dokonał się mentalnościowy zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Astrobiologizm zakładał istnienie pewnych nieprzekraczalnych praw, co – z kolei – ograniczało wolność człowieka. Natomiast cywilizacja współczesna szczególnym kultem otacza właśnie wolność człowieka, czyniąc z niej główną silę rozwoju. Ale nie tylko rozwoju – także destrukcji. W rezultacie człowiek – zamiast być twórcą, konstruktorem – przerodził się w wielkiego niszczyciela. Dziś największym wrogiem człowieka stał się właśnie sam człowiek. Odwrót od tego jest konieczny, ale czy jest on możliwy? Być może pewna nadzieja tkwi w rozwoju nauk biologicznych, gdyż – jak sądzę – cywilizacja przyszłości będzie posiadała pewne elementy biologiczne. Jak jednak będzie naprawdę – tego na razie nie wie nikt. Ani Levi-Strauss, ani ja, ani moi uczniowie.

Dziękuję Panu Profesorowi za rozmowę.

Dopisek:

Pan Profesor zmarł w 2006 roku.

Dzieło mu poświęcone nosi tytuł:

Między drzewem życia a drzewem poznania. Księga ku czci Profesora Andrzeja Wiercińskiego pod redakcją Mariusza S. Ziółkowskiego i Arkadiusza Sołtysiaka, Warszawa-Kielce 2003, s. 373, ​ISBN 83-907360-9-8